Przyznać trzeba, że to co działo się w Brwinowie 2 września nie stanowiło pokazu drogowego savoir vivre’u. Raczej wręcz przeciwnie.
Jak wyjaśnił mi jeden z sędziów wyścigów samochodowych wraków na torze obowiązują pewne zasady fair – play. Nie wolno mianowicie uderzać w drzwi samochodu od strony kierowcy, ani uderzać w stojący pojazd. Reszta nie jest zabroniona. Dlatego też na torze na porządku dziennym było popychanie się od tyłu, spychanie z głównego toru. Normą niemal było kończenie przejazdu na feldze, bywało z zablokowanym kołem bądź ciągnąc za sobą jakieś fragmenty karoserii. Nie da się ukryć – niewiele nadkoli przetrwało bez szwanku.
Dokładnie 78 załóg stanęło walczyć o puchary Burmistrza Brwinowa s starosty pruszkowskiego. I nie da się ukryć – walka szła na ostro, nikt się nie oszczędzał (choć może raczej należy napisać: nikt nie oszczędzał maszyn. Sprzyjała temu zresztą aura i trasa: było mokro a trasa była gliniasta. Liczni widzowie mogli liczyć na dodatkowe atrakcje w postaci fruwających pecyn błota.
Także przerwy pomiędzy wyścigami dostarczały niecodziennych atrakcji. Zawodnicy przeznaczali je na doprowadzenie pojazdów do stanu używalności (cokolwiek by to miał znaczyć). Przy remontach najbardziej uniwersalnym narzędziem był duży, bodaj pięciokilogramowy młot…
(kf)
Comments are closed.